Pogaduszki - Świecą Gwiazdy Świecą Powrót do strony głównej: proszę zrobić klik!
Coś nowego, a technika stara jak świat. Te bannery są wycięte z fotografii reportaży fotograficznych, do których obejrzenia chcę Was drodzy państwo, poprzez kliknięcie na ten baner, serdecznie zaprosić. Nic za wiele nie ma w życiu i obejrzenie ich, nie zaszkodzi naszemu życiu. Dziękuję! Strzałeczki << >> pod ikonkami filmowymi służą do ich przesuwania w lewo i prawo! Po znalezieniu na ikonce tego co nas interesuje, to klikamy na nią i otwiera się to coś w dużym okienku. Jeśli od razu nie ukażą się te ikonki, a może także się zdarzyć, proszę ponownie odświeżyć stronkę. Dziękujemy!
Świecą gwiazdy,
świecą na wysokim niebie, Pełna gwiazdek
nocka, raduje się dusza,
Krzysztof Klenczon - wokalista, gitarzysta i kompozytor piosenek, członek zespołu "Niebiesko-Czarnych", współzałożyciel "Czerwonych Gitar" i "Trzech Koron" ostatnie lata spędził w USA, gdzie zmarł tragicznie w 1981 roku w wypadku samochodowym. Wybierając emigrację do Stanów Zjednoczonych Ameryki w 1972 roku nie zdołał zabrać ze sobą wszystkiego. Pozostawił w kraju popularność i uznanie, sławę i powodzenie. Pozostawił także życzliwe wspomnienia. Był na muzycznym szczycie... Brakowało mu tego poźniej na obczyźnie. Raniło to strasznie jego wrażliwą duszę. Mimo to pisał i komponował dalej, dawał koncerty. Z Krzysztofem Klenczonem spotkałem się dwa razy. Po raz pierwszy wiosną 1968 roku na występach Czerwonych Gitar w kinie "Kosmos" w Opolu. Zapowiadał ich Jan Świąć. Wszyscy byli znakomici. Podczas solowej wstawki na gitarze pękła mu struna, cienka "e". Dokończył na pozostałych. W następnym utworze gitara była kompletna i grał już na wszystkich. Do dziś nie wiem jak i kiedy podmienił uszkodzoną strunę, a czasu było niewiele, no i instrumentu przecież nie zmieniał. Krzysztof stał się w moich oczach prawdziwym mistrzem pod każdym względem. Miałem wtedy 17 lat. Drugie spotkanie z nim w Krakowie (tym razem z Trzema Koronami) wywołało we mnie nieusprawiedliwiony niepokój. Jego twórczość estradowa była obwita w pożegnalne wątki. Tak to odbierałem wtedy, a prawdziwe zrozumienie przyszło o wiele lat poźniej, że szykował się do odlotu do innego "nieprzyjaznego jego twórczości" kraju. Opuszczał nas artysta, i to na zawsze... Co prawda odwiedzał nas jeszcze na krótko, ale to nie był ten sam Krzycho. Dosyć wypalona i żalem przepełniona dusza nie odzyskała już nigdy swego pierwotnego wspaniałego blasku. Przywrócony do życia przez lekarzy po ciężkim wypadku samochodowym radował się jeszcze światłem tylko następnych 12 dni. Zmarł 7-go kwietnia 1981 roku w Chicago (USA) zostawiając w wielkim bólu żonę, dzieci, rodzinę i nas wszystkich, w kraju i na emigracji. Ten kto go znał lub słuchał jego muzyki, to go zarazem i podziwiał. Nie można było inaczej, bo to co tworzył rosło razem z nami i dotyczyło nas i jest własnością naszych serc. Nikt nie może temu zaprzeczyć, czy w to wątpić... Brakuje nam tego z tamtych lat naszego Krzysia, oj brakuje... Marek Walczak, wrzesień 2011 Nie opuszczając Pogaduszek możesz szukać i surfować po całym necie. Wpisz w okienko czego szukasz! Pogaduszki.NET z siedzibą na Florydzie,
są prywatnym i niekomercyjnym projektem internetowym. |